Od początku wojny z Ukrainy uciekło 650 tys. mężczyzn w wieku poborowym. 900 tys. ukrywa się poza systemem rekrutacyjnym. – Kiedy widzisz ludzi w mundurach, wpadasz w panikę – opowiada 25-letni prawnik z Kijowa. Nie ma doświadczenia wojskowego. Podkreśla, że kocha swój kraj, ale nie jest gotowy niko...
Maciej Nowicki
Od początku wojny z Ukrainy uciekło 650 tys. mężczyzn w wieku poborowym. 900 tys. ukrywa się poza systemem rekrutacyjnym. – Kiedy widzisz ludzi w mundurach, wpadasz w panikę – opowiada 25-letni prawnik z Kijowa. Nie ma doświadczenia wojskowego. Podkreśla, że kocha swój kraj, ale nie jest gotowy nikogo zabić, "nawet Rosjanina".
Każdego ranka budzę się o 6.30 i sprawdzam w mediach społecznościowych, gdzie znajdują się oficerowie rekrutacyjni, dzięki temu wiem, których części miasta unikać – mówi Ołeksandr. Z pracy wysyłają po niego samochód, który zawozi go bocznymi ulicami prosto do biura. Z domu wychodzi jedynie późno w nocy, kiedy oficerowie rekrutacyjni skończyli służbę.
Ołeksandr przeprowadził się do Kijowa kilka miesięcy przed wojną. Nie zaktualizował swoich danych osobowych, nie zrobiła tego również jego firma, nie da się więc go wyśledzić w rządowych bazach danych. Stał się "niewidzialny".
Mimo to Ołeksandr wciąż żyje w strachu. Jest przekonany, że wojna potrwa jeszcze bardzo długo i pewnego dnia zostanie w końcu zatrzymany, a potem wbrew własnej woli wysłany na front.
Jeden krokodyl i dwa bakłażany
– Kiedy widzisz ludzi w mundurach, wpadasz w panikę – opowiada 25-letni prawnik z Kijowa. Nie ma doświadczenia wojskowego. Ale od 18 maja – gdy Ukraina obniżyła wiek, w którym mężczyźni mogą zostać wcieleni do wojska z 27 do 25 lat – może zostać wysłany na front. – Przeraża mnie, że pewnego dnia ktoś wrzuci mnie do autobusu, wywiezie daleko, zabierze telefon. I zostanę odcięty od świata – tłumaczy. Podkreśla, że kocha swój kraj, ale nie jest gotowy nikogo zabić, "nawet Rosjanina". Unika miejsc publicznych takich jak stacje metra, gdzie policja często sprawdza dokumenty, szukając uchylających się od służby. Ci z jego kolegów, którzy najbardziej boją się wcielenia do wojska, nie wychodzą z domu.
Dima, producent wideo, podróżuje między ukraińskimi miastami tylko nocą, aby uniknąć oficerów poborowych. Zaoszczędził tysiące euro, aby zapłacić łapówkę: – Nie chcę służyć. Nie wiem, co jeszcze mogę na ten temat powiedzieć.
Powstają kolejne kanały Telegramu, na których użytkownicy zgłaszają obecność funkcjonariuszy szukających uchylających się od służby Jeden z nich o nazwie Call Up Notices Ukraine ma ćwierć miliona subskrybentów i ostrzega, np. że "jeden krokodyl" (słowo kodowe oznaczające oficera armii, ze względu na zielony kolor munduru) i "dwa bakłażany" (funkcjonariusze policji) kręcą się w pobliżu McDonalda. Inny używa prostego kodu meteorologicznego. Oficerowie są nazywani "chmurami" lub "deszczem". Typowa wymiana zdań wygląda tak: "Jaka jest pogoda na stacji metra Obrońców Ukrainy?". Odpowiedź brzmi: "Trzy chmury przykryły młodego chłopaka".
Badanie przeprowadzone w lutym przez Info Sapiens, ukraiński instytut badań społecznych, pokazało, że połowa potencjalnych rekrutów nie jest gotowa do walki. Tylko co trzeci zamierza udać się na front. Reszta jest niezdecydowana.
– W telewizji wciąż pojawiają się oficerowie, którzy mówią, że jeśli nie dostaniemy więcej pieniędzy i amunicji ze Stanów Zjednoczonych i Europy, to wszyscy na froncie zginą w ciągu kilku tygodni, ponieważ Rosjanie produkują wiele dronów i mają więcej pocisków – tłumaczył Mykoła Kniażycki, opozycyjny parlamentarzysta. Wielu potencjalnych rekrutów, którzy wierzyli, że Ukraina może odnieść sukces przy wsparciu zachodnich sojuszników, uważa, że Zachód jest zmęczony i zmusi Kijów do kompromisu z Rosją. Tak więc ich ofiara i tak pójdzie na marne.
Wciąż pojawiają się nowe plotki: Wołodymyr Zełenski ma zamiar obniżyć wiek poboru do 20 lat. Krążą przerażające opowieści o zmobilizowanych, którzy nie otrzymują sprzętu i którym każe się zbierać na własną rękę pieniądze na jego zakup.
Strach podsycają również filmy krążące w mediach społecznościowych. Na jednym z nich widać grupę zamaskowanych oficerów rekrutacyjnych, brutalnie wciągających mężczyznę z autobusu do czekającej obok furgonetki. Inny film nakręcony w Kijowie pokazuje czterech policjantów brutalnie porywających młodego człowieka z ulicy i wciągających go do zaciemnionego samochodu. Jeszcze inny – bójkę między rekruterami a cywilami w Charkowie (wojsko wydało oświadczenie, że oficerowie zostali "agresywnie sprowokowani" i jeden z nich został ranny. Dodano jednak, że funkcjonariusze nie powinni byli wdawać się w bójkę).
Wiele pogłosek wykorzystywanych jest przez rosyjskich propagandystów, którzy publikują na portalach społecznościowych posty mówiące o tym, że ukraińscy dowódcy nie dbają o życie żołnierzy i że Ukraińcy powinni unikać poboru do wojska. Często pojawiają się klipy promowane za pomocą fałszywych kont, które pokazują zdjęcia coraz większych ukraińskich cmentarzy wojskowych.
– Coraz bardziej dominuje dysonans poznawczy. Ukraińcy chcą zwycięstwa dla swojego kraju, ale w taki sposób, aby oni ani ich bliscy nie zostali wcieleni do wojska. Niektórzy próbują uciec za granicę, niektórzy się ukrywają – komentuje ukraiński analityk polityczny Wołodymyr Fesenko.
Policja wie o prawie 100 tys. mężczyzn, którzy próbują uniknąć poboru, nie stawiając się w lokalnych centrach rekrutacyjnych po otrzymaniu dokumentów powołania. 20 tys. z nich zostało już złapanych. Liczba osób pozostających poza systemem – ponieważ nie uaktualnili swoich danych – jest znacznie większa, wynosi 900 tys.
Nie ma drogi powrotnej
Od początku wojny z kraju uciekło 650 tys. ukraińskich mężczyzn w wieku poborowym, niektórzy z fałszywymi dokumentami zezwalającymi na opuszczenie Ukrainy. W kwietniu na jednym z przejść granicznych wojskowi złapali krępego 44-latka. Przebrał się za kobietę i używał paszportu siostry. Ale kamuflaż był fatalny – źle dopasowana peruka, czarna spódnica na ewidentnie męskich nogach oraz piersi z pakułów. Zostanie wysłany na front.
Porucznik Władysław Tonkosztan z posterunku w Mukaczewie zatrzymał niedawno mężczyznę na brzegu Cisy, gdzie przygotowywał się do przeprawy na węgierską stronę. Chciał spotkać się z żoną i dziećmi, których nie widział od dwóch lat, odkąd uciekli za granicę. – Nie możemy osądzać tych ludzi, ale jeśli wszyscy odejdą, kto będzie bronił Ukrainy? – mówi porucznik. W trakcie przeprawy przez Cisę utonęły 33 osoby – najmłodsza miała 20 lat. Prawdopodobnie ofiar jest znacznie więcej, zdaniem strażników wiele ciał utknęło w trzcinach pod wodą i nigdy nie zostaną odnalezione. Po tym, jak utonęła dziesiąta osoba, zaczęto publikować zdjęcia i filmy ofiar, aby odstraszyć przyszłych uciekinierów. Ale strach przed walką na froncie i wizja lepszego życia po drugiej stronie granicy sprawiły, że chętnych nie ubywało.
Tylko w ciągu ubiegłego roku oddział strażników w Mukaczewie rozbił 56 gangów trudniących się przemytem ludzi. Na początku inwazji stawka za przerzucenie jednej osoby przez granicę wynosiła około 2 tys. dol. Dziś – po tym, jak władze znacznie zaostrzyły kontrole po wejściu w życie nowej ustawy o mobilizacji – cena wzrosła i wynosi od 6 do 10 tys. dol. – Wcześniej przenosiliśmy ich jak muchy. Teraz jest tam setka żołnierzy, gdziekolwiek spojrzeć – mówił jeden z przemytników. Jeszcze w marcu w ciągu jednego dnia przeprowadził grupę liczącą blisko 100 osób. Teraz byłoby to niemożliwe. Powstały dziesiątki punktów kontrolnych. Oficerowie podlegają szybkim rotacjom, co oznacza, że znacznie trudniej nawiązać z nimi "relacje biznesowe". Przemytnicy twierdzą, że są w stanie obsłużyć jedynie niewielką część tych, którzy chcieliby uciec przez granicę.
– Przed psami można zamaskować swój zapach, największym problemem są drony – mówił jeden z przemytników. Używa brezentowych płacht, aby zapewnić osłonę, i twierdzi, że polega na informacjach od swoich kontaktów, aby uniknąć namierzenia. Przeprawa kosztuje u niego 6 tys. dol. Ale każdy, kto umie pływać i jest gotowy sam przepłynąć Cisę, dostaje 2 tys. zniżki. Woda w rzece jest bardzo zimna, a prądy bardzo silne.
Droga przez Cisę zabiera kilka godzin, ale wielu przemytników uważa, że znacznie lepiej wybrać przeprawę przez góry. Jest dłuższa – zajmuje od 12 godzin do kilku dni. Ale – zdaniem gangów trudniących się przerzutem ludzi – bezpieczniejsza.
Gdy Andrij otrzymał wezwanie do wojska, przelał 15 tys. euro w kryptowalucie przemytnikowi w Odessie i kupił fałszywy dowód osobisty. Przemytnik zniknął, ale wujek polecił mu kolejnego i Andrij znowu wpłacił 15 tys. euro. Potem dowiedział się, że wujek przejął połowę tej kwoty za "pomoc".
Gdy ruszył w drogę przez Karpaty, przewodnik narzucił mordercze tempo. Czteroosobowa grupa została zredukowana do trzech osób już na samym początki wędrówki, gdy 22-letni chłopak zaczął wymiotować i odpadł. Potem kolejny uczestnik zboczył z kursu i nie udało mu się znaleźć pozostałych.
– Wielu młodych Ukraińców mówi, że wolą umrzeć w górach niż na wojnie. To dzieci, które nigdy w życiu nie walczyły i boją się iść na front – opowiada Dan Benga, szef ratownictwa górskiego w regionie Maramuresz. W połowie maja był wysoko w górach, gdy w telefonie usłyszał głos młodego ukraińskiego uciekiniera. – Jest mi tak zimno – powiedział 21-latek. Był wykończony po trzech dniach marszu przez ośnieżone góry.
Poprosił chłopaka o dokładne współrzędne GPS i wysłał po niego ratowników. Wcześniej jego zespół został poinformowany o dwóch ciałach w śniegu jeszcze wyżej w górach. Ale dla nich było już za późno. Zostali zniesieni w workach na zwłoki. Na niższych stokach roztapiający się śnieg czasem ukazuje "przebiśniegi" – rozmarzające ciała młodych mężczyzn.
Ci, którym udało się uciec, nie żałują swojej decyzji. – Rozumiem, że rodacy mogą mnie krytykować. Ale kierował mną instynkt przetrwania – mówi jeden z nich. Podkreśla, że nadal wierzy w swój kraj, który walczy o swoją wolność. I ma nadzieję, że Ukraina podniesie się po wojnie. – Ale stanie się to beze mnie. Ten kraj już dla mnie nie istnieje. Nie ma drogi powrotnej.
Dokąd zmierzamy?
Niedawna decyzja o obniżeniu wieku poborowego z 27 do 25 lat nie rozwiąże problemów na froncie. Populacja 25— i 26-latków na Ukrainie wynosiła około 470 tys. według danych z 2022 r. Jednak wielu z nich już służy w wojsku, mieszka na obszarach okupowanych lub poza Ukrainą i niemal na pewno nie wróci. Ma pracę lub niepełnosprawność, które zwalniają ich z poboru.
Dezercje (zwłaszcza na wschodzie, gdzie w niektórych jednostkach dezerteruje co dziesiąty) i unikanie poboru są coraz większym problemem. A zdesperowani oficerowie uciekają się do siły: ściągając pozbawionych motywacji mężczyzn z ulic i wysyłając ich do walki, tworzą błędne koło strachu. Nienawiść do oficerów rekrutacyjnych odzwierciedla jedno z ich określeń w języku potocznym: "złodzieje ludzi".
– Przywódcy polityczni postanowili unikać kwestii mobilizacji przez większą część wojny. Nie udało się zaplanować tempa rekrutacji, szkolenia i uzupełniania wojsk w pierwszym roku wojny – podkreśla Petro Burkowski, szef ukraińskiego think tanku Fundacja Inicjatyw Demokratycznych.
– Dlaczego nie rozpoczęto mobilizacji wystarczająco szybko, kiedy zrozumiano, że ta wojna potrwa dłużej niż rok lub dwa? I dlaczego w obronie naszego kraju wciąż polegamy na tych samych ludziach? – pyta żona żołnierza, który od początku wojny służy na froncie. – Dlaczego niektórzy mężczyźni walczą w obronie swojego kraju, a inni zachowują się tak, jakby nic się nie działo?
Braki kadrowe są obecnie najważniejszym problemem Ukrainy. – Wróg przewyższa nas liczebnie 7-10 razy – mówił gen. Jurij Sodol podczas przemówienia przed głosowaniem nad projektem ustawy o mobilizacji. Pewien dowódca batalionu żalił się, że jego jednostka ma obecnie mniej niż 40 żołnierzy – w pełni wyposażony batalion liczyłby ponad 200 żołnierzy. W ciągu ostatnich pięciu miesięcy przysłano mu pięciu nowych ludzi. Na dodatek jakość nowych nielicznych rekrutów jest kiepska. Dowódcy skarżą się, że niektórzy nie potrafią nawet złożyć i rozłożyć broni. Brak im podstawowego przeszkolenia i gdy trafiają na linię frontu, nieraz porzucają sprzęt i uciekają. – Dokąd zmierzamy? Nie wiem. Nie ma żadnych pozytywnych perspektyw. Absolutnie żadnych. I najprawdopodobniej front gdzieś się załamie, tak jak to miało miejsce w 2022 r., w regionie Charkowa – ostrzega jeden z dowódców.