Tldr: przechorowanie COVIDa powoduje uszkodzenia mózgu, a my jako ludzkość nie robimy nic by chronić przed tym całe pokolenie młodzieży i dzieci.
"The economic impact of these people’s health problems is evident,” the study’s lead author said, “underscoring the urgent need for specific treatment to reduce the loss to both the individuals concerned and society as a whole.”
In Shanghai and Hong Kong, researchers have found similar results, though they speculate that brain inflammation, not the virus itself, may be a factor in memory loss.
They also worry about the effect of COVID-19 on children’s developing brains:
“These long COVID symptoms, especially memory problems, can significantly affect the self-confidence and development of children in coming years,” the researchers write.
“Children under 10–12 years are supposed to be [in] the most important stages for the brain development, which [implies] that the effects of viral infection on children’s brains can be more destructive.”
już teraz widać nagłówki w gazetach róznych o jakichś tajemniczych chorobach, które nie wiadomo skąd się wzieły... bardzo tajemnicze, nikt nie wie co to jest ani jak się przed tym chronić
Szanując uczucia wszystkich osób – o powikłaniach chorób zakaźnych (od sercowo-naczyniowych po neurologiczne) uczono niżej podpisanego od podbazjum. Nawet dawano przykład, że ktoś przeszedł ileś angin poprawionych zapaleniem płuc, i musiał pójść na nauczanie indywidualne. Wówczas, spadek po komunie, bagatelizowano tzw. immunodeficjencję – "taka twoja uroda: chorujesz co pół roku", a remedium było "nosić czapkę". Dopiero przy SARS-CoV-2 i białku kolczastym (spike protein) zobaczyłem metodologię godną XXI wieku, z symulacjami biomolekularnymi, przewidywaniem deregulacji tzw. układu RAA.
(Faktem jest, iż od wielości osób od czasu epidemii [w Bolandzie: 03.'20 r.] słyszę o różnych problemach zdrowotnych – jako racjonalista nie przyjmę anegdot za twarde dane, dopóki nie zostaną rygorystycznie potwierdzone statystycznie-epidemiologicznie; póki co mogę uznawać przesłanki).
Tj wiemy że grypa, angina czy inne choroby i powikłania po nich potrafią powodować długofalowe skutki. Problem w tym że mamy sporo literatury opisującej różne ryzyka związane z Covid-19 oraz podkreslające problem częstych reinfekcji i relatywnie wysokie ryzyko względem bardziej typowych przed 2020 chorób. Te przesłanki powinny być traktowane poważnie, bo może nie będzie tak źle, a może będzie tragicznie. Koszta decyzji poniosą dzieci i możnaby chociaż pomyśleć o minimalizacji ryzyka zamiast udawać że szczypawka (do której już nie ma tłumów) rozwiązałą problem. Niestety mamy znacznie więcej niż anegdoty bo nawet zakładając że znaczna część diagnoz Long Covid jest fałszywie pozytywna to ciągle będize ich dużo. A może tez być niedoszacowana. Jakieś tam statystyki istnieją i nie są szczególnie pozytywne w tym kontekśćie.
zależnie od badania, ryzyko long COVID jest co najmniej 10%, a w niektórych badaniach wychodziło 50%, zależnie od próby badanej i zaleznie od definicji long covida. W dowolnym wypadku jest to sporo. Problem jest zamiatany pod dywan, nie ma na razie testów które jednoznacznei pozwoliłyby powiedziec - tak, ty masz long covid. Lekarstw na long covida nie ma, nieiwele wiemy nadal o samej chorobie. Reinfekcje są częste, a szczepionki dają tylko umiarkowaną ochronę. Noszenie masek i filtracja powietrza pomogłoby też zmniejszać ryzyko chorowania na grypę i tym podobne, więc to ze kiedyś się nie przejmowano innymi powikłaniami po chorobach wirusowych, nie znaczy że nie powinniśmy się zacząć tym przejmować teraz i nie zmniejszać ich ryzyka. Nowe artykuły na temat działania układu odpornościowego sugerują że częste infekcje nie wzmacniają go, a wręcz przeciwnie.
Wobec nadal ogromu niewiadomych o long covidzie, a także wobec ogromu danych które wskazują na to jak neibezpieczny jest covid, logiczna jest prewencja, a nie ignorowanie sprawy.
Plus: immunodeficjencję nadal się bagatelizuje. Ja jestem tą osobą co choruje co pół roku. To w jaki sposób organizowano i nadal organizuje się społeczeństwo jest głęboko wykluczające dla osób takich jak ja. Z COVIDA powinnyśmy wyciągać wnioski i spróbować stowrzyć społeczeństwo mniej wykluczające, bezpieczne dla wszystkich. Widać że jesteśmy w stanie to zrobić. Eventy hybrydowe, maski, itp to nie jest duży koszt w porównaniu do tego jakie zyski można mieć w postaci rzeczywstego włączenia osób niepełnosprawnych do społeczeństwa.
Reinfekcje są częste, a szczepionki dają tylko umiarkowaną ochronę.
O, to też o ~W. – pierwszy przebieg jeszcze w '20 r. (udało się!) skąpoobjawowy; drugi przebieg w '22 r. – po dwóch strzałach Pfizera-BioNTecha przez '21 r. (odporność wygasła ±zgodnie z obserwacjami z poprzednich koronawirusów) – już gorszy, położyło do koja; pani z Sanepidu też się śmiała. :-) Przesyłam solidarność!
Która strategia – reekspozycja na patogen ("CoViD party", za free), czy dawki przypominające ("mikrochipy", za $) – dla kogo jest lepsza, to clou personalizowanej medycyny oraz szacowania ryzyka.
Przy przechorowaniu bywał, jak pamięć służy, rozrzut miana immunoglobulin (konkretnej tzw. populacji; pełen panel Ig{A, M, G, ...} typowo usługa premium) – od <0,1, po >>2,0× standard u ludzi z porównywalnym przebiegiem klinicznym. Być może to coś mówi o funkcjonowaniu osobistego układu odpornościowego?
clu personalizowanej medycyny oraz szacowania ryzyka.
tak bardzo nie. Nie ma bezpieczniejszej formy budowania odporności niż szczepienie. A też nie o rodzaj reinfekcji się rozchodzi, tylko o uniknięcie (a) ciężkiej choroby i (b) samej reinfekcji przed któą nie chroni odporność nabyta w żaden z powyższych sposobów - tak długo jak nowe warianty pojawiają się średnio kilka razy do roku. Spersonalizowana medycyna to już raczej poziom dyskusji czy młodzi chłopcy mają wystarczająco dużo zysku ze szczepienia żeby ryzykować (niewielką ale jednak) szansę na zapalenie mięśnia sercowego, relatywnie do ryzyka niemal pewnej reinfekcji. Ale to bardzo, bardzo wyjątkowe grupy i z tego co wiem sam covid też te same ryzyka zwiększa.
Jestem fanem indywidualnego szacowania ryzyka niestety na pewnym poziomie musimy też myśleć o zdrowiu publicznym i minimalizacji transmisji, szczególnie w miejscach publicznych
Jeśli chodzi o $$$ to hospitalizacja i stracony czas pracy raczej wychodzi drozej niz szczepienie wiec nie widze powodu zeby tego nie refundowac (chyba jeszcze refundujemy)
Pozostawianie kwestii strategii dotyczących zdrowia publicznego indywidualnym decyzjom indywidualnych jednostek to nie jest zdrowie publiczne, to praktykowanie eugeniki. Zwłaszcza też że "indywidualne" decyzje osób robiących COVID party uniemożliwiają mi moją decyzję żeby unikać reinfekcji, ponieważ COVID party A) pomaga się wirusowi szerzyć B) pomaga mu się mutować, a on wcale nie mutuje tylko do łagodnych form, tak jak by się mogło o tym marzyć c) osoby po COVID party jadą potem autobusem, idą do urzędu, lądują w szpitalu, efektywnie uniemożliwiając mi korzystanie z podstawowych instytucji publicznych, jeśli chcę dbać o moje zdrowie. Strategie unikania ryzyka vs strategia powodowania ryzyka dla innych nie są równoważne ani pod względem moralnym/etycznym, ani pod zwględem kosztów społecznych (np koszty hospitalizacji i leczenia ciężkich przypadków long COVIDa, który się pogarsza z każdą reinfekcją) ani pod względem medycznym i racjonalnym- celowe powodowanie szkód w organizmie, które się kumulują, po prostu jest zawsze gorszym pomysłem niż nie powodowanie ich.
Wolność wyboru strategii dla jednostek które uważają się za silniejsze (do czasu, bo long COVID w końcu ich dojedzie) oznacza brak wolności wyboru dla jednostek słabszych. To jest eugenika.
Zdrowia już nie mam, a chillu nie mam jak mieć, jako osoba wykluczona ze spoleczeństwa na tak bardzo podstawowym poziomie jak załatwianie prostych codziennych potrzeb.
Strategie na poziomie terytoriów powinny być dopasowane do danego terytorium, gęstości zaludnienia itp itd. Z mojego punktu siedzenia większość świata dąży obecnie do strategii "survival of the fittest". Uważam że da się wymyślić coś lepszego.
Nie sugeruję że ich polityka była dobra, bo też powodowała śmierć i cierpienie, ale pod wzgledem epidemiologicznym była na pewno skuteczniejsza niż, no, brak jakiejkolwiek polityki
Tym niemniej, w Chinach ostatecznie wybuchły protesty przeciwko lockdownom – ludzie już psychicznie nie dawali rady z tym zamknięciem jak na łodzi podwodnej (mogło być, że ktoś lub coś ich tam subtelnie podburzało).
Niżej podpisany tak szczęśliwy i wychillowany w mieście, jak w apogeum epi, nie był nigdy w życiu – w biały dzień zero człowieka na ulicy czy w tramwaju; świergot ptaków, dzikie zwierzęta...
Naprawdę przepraszam za nietaktowność.
Mamy więcej opcji zmniejszenia ryzyka niż totalny, zaimplementowany niehumanitarnie lockdown a la Chiny. Maski działają, tak jak i filtracja powietrza, samoizolacja osób z objawami pomaga zmniejszać roznoszenie wirusa. Wystarczy po prostu nie ignorować sprawy jako ludzkość.
Mi się w sumie też lockdowny do pewnego stopnia podobały, bo wreszcie udało mi się jako osoba nieneurotypowa trochę odbodźcować. Był spokój, ale też poczucie solidarności, że jesteśmy w tym razem. Teraz społeczeństwo postanowiło pójść naprzód, pozostawiając z tyłu osoby najbardziej narażone lub te które doświadczają negatywnych długofalowych skutków.